niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział X

~~§~~
Często myślimy o tym, co by było gdyby... Wiele jest chwil, w których postąpilibyśmy zupełnie inaczej. Po przemyśleniu wiemy, że podjęta decyzja była zła.
Larry wiedziała, że nie powinna cieszyć się z tej ciąży. Ale nie umiała opanować pozytywnych emocji. Od dłuższego czasu chodziła z uśmiechem na twarzy. Cała ta sytuacja dała jej nie tylko małą istotkę, ale i chłopaka godnego pozazdroszczenia. Miała wrażenie, że z Mario naprawę może wejść na wyższy poziom znajomości. Teraz była tego niemal pewna.
Wygładziła meczową koszulkę Borussi Dortmund i ze śmiechem, patrząc w lustro odwróciła się. Po raz setny zaczęła podziwiać idealnie naprasowaną dziesiątkę z nazwiskiem - "Götze". Opuściła powieki, kiedy przez jej ciało przeszedł bliżej niezidentyfikowany dreszcz. Wyobraziła sobie twarz zadowolonego piłkarza strzelającego bramkę. To wystarczyło, by całym sercem pragnąć zwycięstwa żółto-czarnych. Nigdy nie myślała, że postanowi pojawić się na stadionie piłkarskim, w dodatku jako kibic. A teraz nie wyobrażała sobie przegapienia podobnego wydarzenia. Jeden zawodnik był dla niej zdecydowanie zbyt ważny, by tak po prostu odpuścić.
Ostatnio sporo myślała. Nie miała na to wiele czasu, bowiem spędzała go z zabieganą Lexie lub zatroskanym ojcem jej dziecka, ale jednak udało się znaleźć parę chwil tylko dla siebie. Nie mogła odpędzić niektórych stwierdzeń, niekiedy naprawdę trafnych. Od razu zauważyła, że nie byłaby w stanie odmówić młodemu pomocnikowi czegokolwiek. Mogłaby za nim nawet wskoczyć w ogień. Wcześniej gubiła się w jego towarzystwie, teraz patrząc w czekoladowe oczy Niemca czuła stado motyli umiejscowionych blisko żołądka. Dawały o sobie znać niezwykle intensywnie z każdym jego dotknięciem, muśnięciem jej delikatnej skóry.
W podświadomości brunetki rozległo się pukanie do drzwi, na które momentalnie spojrzała.
- Mogę wejść? - doszedł ją głos narzeczonej Reusa.
- Jasne.
Blondyna wślizgnęła się do środka ze szczerym uśmiechem. Jej strój różnił się niewiele od ubrań Kedro. Chyba jedynie tyłem koszulki.
- Marco nie będzie zadowolony - westchnęła przyszła matka nieznacznie wskazując na swoje plecy. Skrzywiła się lekko, jednak nie trwało to długo.
- Że tak powiem, miej to w dupie. Nie jego sprawa, z kim się umawiasz.
Langer zdążyła zauważyć, że dzięki kłótni przyjaciół, mocno zbliżyła się do kuzynki własnego partnera. Zawsze ją lubiła, ale nigdy nie stawiała na miejscu przyjaciółki. Teraz sytuacja odmieniła się niemal o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wyobrażała sobie wieczorów bez pogawędek z roześmianą dziewczyną, zawsze wiedzącą, co powiedzieć, jak doradzić. Można więc uznać, że bezpodstawna w pewnym sensie sprzeczka przyniosła jednak coś niezwykle dobrego. Zresztą jak zawsze, każda sytuacja posiada zarówno plusy, jak i minusy.
- Masz rację - mruknęła Laurence odgarniając włosy z twarzy. - Jedziemy?
- Oczywiście.
Nie trzeba chyba pisać, że droga minęła w naprawdę dobrej atmosferze. Obie wiedziały, co się święci, ale żadna się tym nie przejmowała. Miały zamiar spędzić miły dzień ciesząc się meczem drugich połówek. Choć jedna z nich nie do końca wiedziała, czy może użyć takiego określenia.
Raczej nie powinna.

***

Na stadionie panowała cudowna atmosfera. Kibice od godziny zajmowali wyznaczone im miejsca i skandowali imiona zawodników ich ukochanej drużyny. Całe żółto-czarne pola majaczyły na trybunach wykrzykując zwroty w rodowym języku. Co jakiś czas z tłumu wyłaniały się flagi innych państw, najczęściej Polski, Holandii i Belgii, aczkolwiek dzisiaj dało się dostrzec dwie hiszpańskie i jedną francuską.
Mario kochał ten stan. Z kolegami nazywali go oszołomieniem przedmeczowym. Twoje nogi ledwo trzymają się podłogi, w głowie masz pustkę i tylko czekasz, aż ludzie wierni jednym barwom od lat zaczną chóralnie wykrzykiwać twoje nazwisko. Ale nie dzisiaj. W tej chwili zamartwiał się na śmierć nie wiedząc, czy dziewczyna jego marzeń pojawi się na widowni.
Pozostawiła go w zupełnej niepewności. Chciał, by usiadła obok Lexie w jego koszulce, krzycząc, dopingując, ciesząc się tym meczem jak niczym innym. To byłby dla niego najlepszy prezent na świecie. A tymczasem mogła nawet nie włączyć telewizora na odpowiednim kanale. Ta myśl go najzwyczajniej w świecie dobijała.
Powolnym krokiem wyszedł z szatni w klubowym stroju. Od dobrej godziny słuchał, a raczej udawał, że to robi bezsensownej paplaniny İlkaya.
-...i wiesz, nagle wskoczył, ubrany cały na czarno, normalnie jak ninja jakiś i okazało się, że to baba po czterdziestce. Kumasz to?! Bo ja nie. A był, czy tam była, nieważne już... - i tak w kółko, ciągle o niczym.
Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny myśli reprezentanta Niemiec zajmowała jedna sprawa. Matka jego  nienarodzonego dziecka. Znali się krótko, to prawda. I nie mieli zbyt wielu rozmów za sobą, jednak Götze wierzył, że może ją kochać. Faktycznie, to uczucie było w pewnym stopniu spowodowane poczuciem winy, jakie go ogarnęło, ale mimo wszystko istniało. Stawiał jej szczęście ponad własne życie. Chyba wystarczy, by utwierdzić się w przekonaniu co do chorej miłości tętniącej w żyłach młodego pomocnika.
Po chwili coś niezwykle mocno przygnębiającego wyrwało go z zamyślenia.
Spojrzał na byłego przyjaciela ze zbolałą minął. Reus rozmawiał z Łukaszem, pewnie o nadchodzącym spotkaniu z szerokim uśmiechem na twarzy. Mario zawsze mu zazdrościł. Miał wszystko, czego facet w tym wieku może pragnąć. Przyjaciół, piękną narzeczoną, ślub zapasem i szczęście w miłości. Pewnie za jakieś dwa lata zostanie ojcem, za pięć na świat przyjdzie kolejny jego potomek, a za piętnaście będą oglądali, jak mały blondyn strzela bramki w juniorskich drużynach.
Chłopak szybko odwrócił wzrok, by nie patrzeć na tę scenę. To było dla niego zbyt wiele.
- Patrz, twój skarb przyszedł - odparł İlkay marszcząc nieznacznie czoło.
Szatyn bez zastanowienia odwrócił się, by zobaczyć, o co chodzi. Wreszcie Gündoğan powiedział coś ciekawego.
Stała tam, uśmiechnięta, z zaczerwienionymi policzkami. Jej włosy pasmami opadały na ramiona, a klubowa, żółto-czarna koszulka idealnie pasowała do otoczenia. Mario wytrzeszczył oczy. Jego część stroju, którą niegdyś dał klubowej jedenastce, z dziesiątką na plecach wyglądała na niej olśniewająco.
Serce zabiło mu mocniej, a puls gwałtownie przyspieszył. Poczuł przypływ energii i radości związany z ową, mimo wszystko dość dobrze mu znaną brunetką. Gorąc nie dawał mu spokoju, jakby ktoś nagle mocno podkręcił ogrzewanie. Powoli ruszył do przodu, by stanąć z nią twarzą w twarz.
- Cześć - wydusił biorąc głęboki wdech.
- Hej.
Kontem oka zauważył furię w oczach Marco i Lexie, która szybko odciągnęła go od pary. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak powstrzymał się w dosłownie ostatnim momencie.
- Cieszę się, że jesteś. Przyniesiesz nam szczęście.
 - Oby. Mój pierwszy mecz i liczę na sukces - uśmiechnęła się promiennie ukazując małe iskierki tańczące w ciemnych tęczówkach jej oczu. Piłkarzowi nie pozostało nic innego jak udawać, że ten widok wcale nie doprowadza go do stanu omdlenia. 
- Ślicznie Ci w niej - wskazał górną część garderoby dziewczyny nieświadomie unosząc kąciki ust ku górze. Zresztą przy niej nie umiał być przygnębiony, zbyt wiele dla niego znaczyła. 
- Dziękuję. Małemu będzie jeszcze ładniej - skomentowała przykładając dłoń do brzucha.
Pomocnik się zaśmiał.
- Małej, takie delikatne sprostowanie.
- A ty nadal swoje - odparła kręcąc głową. - Zawsze myślałam, że faceci z twojego świata chcą mieć synów.
Zmarszczyła brwi zniesmaczona własnym słownictwem. Trochę źle się wyraziła, była o tym niemal przekonana.
- W takim razie jestem odmieńcem. Marzę o córeczce tatusia.
Larry nie wiedziała, co powiedzieć. Płeć dziecka była tak naprawdę obojętna, ale od kilku dni w jej wyobrażeniach pojawiał się trzyletni Götze junior biegający z tatą po boisku. Chłopiec idący w ślady ojca, grający w piłkę, bawiący się autami, na każdym kroku towarzyszący mężczyźnie, który go spłodził. Jak widać nie każdy miał takie same nadzieje.
Po chwili Mario rzucił krótkie "widzimy się później" i stanął w rządku szykując się do wyjścia na murawę. Kedro nie zostało nic innego jak odszukać Lexie i zając swoje miejsce na trybunach. Zmierzając korytarzem myślała tylko o jednym. Czy piłkarz naprawdę aż tak bardzo ekscytował się wizją własnego potomka.

***

Marze­nia spra­wiają, że za­pomi­namy o rzeczy­wis­tości, do­dają ko­lorów, uskrzydlają, uczą nas wal­ki i ra­dości z życia. Spra­wiają, że możemy poz­nać smak zwy­cięstwa, du­my, że uda­je nam się osiągnąć to, czego pragniemy. Piłkarz przeżywa coś podobnego za każdym razem wychodząc na murawę własnego stadionu. Otaczają go barwy klubu, który kocha najmocniej na świecie, czuje, jak podeszwy butów zatapiają się w podłożu dobrze przygotowanym na dzisiejsze spotkanie, przechodzą go dreszcze, gdy kibice zaczynają skandować jego imię, przypominają, że pamiętają i kochają mimo wszystko.
Mario Götze był piłkarzem kompletnym. Posiadał wspaniałe umiejętności, których niejeden kolega mógł pozazdrościć. Uwielbiał Dortmund mimo wrogiego miejsca swojego urodzenia. Bo biorąc to pod uwagę, był Bawarczykiem. I szczerze się za to nienawidził. Pieniądze nie stanowiły dla niego oporu przed zostaniem w Borussia, wolał grać tutaj za milion, niż w Bayernie za dziesięć. Krótko mówiąc jako jeden z niewielu kopał piłkę z pasją, a nie myślą, że mu za to płacą.
Kiedy rozbrzmiał pierwszy gwizdek sędziego, piłkarze zaczęli tworzyć nową historię. Już w dwunastej minucie padł pierwszy gol. Weidenfeller zbyt brutalnie potraktował napastnika drużyny przeciwnej podcinając go wślizgiem, przez co wyleciał z czerwoną kartką i karnym dla Herthy. Mitchell szybko wciągnął klubową koszulkę i złapał rękawice, po czym truchtem przybiegł pod bramkę wchodząc na boisko za Ramosa. W jego głowie aż się kotłowało. Nienawidził tego stanu, kiedy ktoś strzela karne między słupki przez niego bronione. Niby to nie golkipera się za to obwinia, ale rezerwowy dortmundzkiej drużyny zawsze miał wyrzuty sumienia. Tym razem też nie wyszło. Jeden do zera dla przeciwników. Wszyscy Borussen zamarli z nadzieją na wyrównanie, które jednak nie nadchodziło. Los odmienił się dopiero w czterdziestej czwartej minucie. Nasz Mario podstępem odebrał piłkę obrońcy z Berlina i w sytuacji jeden na jeden z bramkarzem, jeszcze sprzed pola karnego lobem wbił futbolówkę do siatki. Cały stadion huknął radościom.
Po przerwie Borussia stała się bezlitosna zadając gościom kolejne ciosy. Najpierw Ciro z dystansu, później dwa razy Aubameyang i na koniec Götze zdejmując piłkę z nogi defensora, nawet nie patrząc na bramkę z całej siły kopnął ją przed siebie. I trafił! Mecz zakończył się wynikiem pięć do jednego, a zadowoleni zawodnicy, po przybiciu paru piątek i wymianie uścisków, zeszli z boiska po raz kolejny pokazując, jak tworzy się żółto-czarną historię.
- Niezły łomot dostali! Aż im w tyłki poszło! - krzyknął Gündoğan z niewyobrażalnie szerokim uśmiechem.
- Mówi się w pięty - skomentował Marco kręcąc głową.
- Mniejsza z tym. To takie piękne widzieć... - i zaczął się kolejny wywód İlkaya z serii "nie musisz mnie słuchać, ale mam nadmiar słów na języku". Szatyn pokręcił głową i oparł się o ścianę.
- A ty co taki markotny? Przecież to twój czas - Mitch nie lubił owijać w bawełnę.
- Jaki czas? Ze wszystkimi się kłócę - skwitował Mario kładąc dłoń na czole w geście bezradności. Miał dość tego zamieszania. Chciał wreszcie ułożyć sobie życie. Za każdym razem, gdy jego wzrok lądował na przyjacielu, stawała mu przed oczami dokładnie ta sama scena. Kiedy Reus przyszedł do Borussi, pierwszy trening i chwila, w której się poznali. Wychowanek BVB przypadkowo przyłożył mu w bardzo czuły u facetów punkt, co spotkało się z masą niechcianych łez i chichotów, jednak jak widać wszystko dobrze się skończyło. A później znów rozwaliło.
- Tak? Nawet z nią? - Langerak wskazał jakiś punkt za piłkarzem, ale ten nie musiał się odwracać, by wiedzieć, o kogo chodzi. Serce zabiło mu szybciej, instynktownie przełknął ślinę w geście zakłopotania. Po chwili zawahania zerknął przez ramię i mimowolnie się uśmiechnął. Miał wrażenie, że z każdym kolejnym razem, kiedy ją widzi, staje się piękniejsza.
- Z nią nie - szepnął, po czym ignorując kolegę z drużyny ruszył przed siebie.
Larry zauważyła go po chwili i z delikatną iskierką w oku, która symbolizowała piękne uczucie w kierunku Götze przyspieszyła kroku. Bez zbędnych ceregieli zarzuciła ręce na szyję Niemca i utonęła w uścisku chłopaka. W takich chwilach zapominała o wszystkim, co było dookoła.
- Jesteś mokry - zaśmiała się.
- Spocony - sprecyzował chowając twarz w ciemnych włosach dziewczyny.
- Czyli mokry.
- I mimo wszystko się do mnie przytulasz - delikatnie odsunął się od niej i spojrzał w jej oczy. Lśniły w świetle lamp jak gwiazdy na niebie. Uśmiechnął się delikatnie, po czym powoli zaczął przysuwać swoje usta ku jej. Kierował nim nagły przypływ odwagi, emocje związane z wygraną. Sam nie do końca wiedział, co się dzieje.
Ale jak to często bywa, szczęście nie chce do nas przyjść. Wstrętna, odstawiona dziennikarka podstępem wsunęła mikrofon między parę z krzywym uśmiechem na twarzy. Zazdrość robi swoje, a piłkarze doskonale zdają sobie sprawę, po co kobiety pracują w tym zawodzie.
- Czy mogę zadać kilka pytań? - te słowa uderzyły w brunetkę. Zaczerwieniona odskoczyła do tyłu, by później niespokojnie patrzeć na Mario spod wodospadu swoich włosów.
- Niech będzie - mruknął zniesmaczony.
- Czy jest pan zadowolony z wyników drużyny w obecnym sezonie? - delikatnie się zawahała, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż pojawiła się nie w porę, jednak zaraz ukryła to pod falą słów wypływających z jej ust.
- Nawet bardzo.
- Przegraliście pierwsze spotkanie. Jaka była atmosfera na...
- Porażki zdarzają się nawet najlepszym - skomentował krótko. Dziennikarka zaczynała się irytować.
- A dzisiejszy mecz? Chce go pan jakoś skomentować?
- W sumie... tak - kobiecie zaświeciły się oczy. Może wreszcie wyciągnie coś od niedostępnego reprezentanta Niemiec! Prawda była taka, że nie lubił udzielać wywiadów, dlatego większość "newsów" na jego temat była zwyczajną plotką. - Początek zawaliliśmy, to prawda. Cofaliśmy się na własną połowę, nie atakowaliśmy. Jednak w końcówce pokazaliśmy nasze oblicze i jestem z tego dumny. Daliśmy do zrozumienia przeciwnikowi, co to znaczy grać z Dortmundem. I chociaż bardzo cenię każdy klub z Bundesligi, to Borussia zawsze była, jest i będzie dla mnie najlepsza. Tyle w temacie.
Przedstawicielka brukowca o sporcie znów spuściła głowę.
- A dwie bramki? O czym pan wtedy myślał? - chciała go podjeść, jednak każdy znał takie sztuczki. Tym razem jednak ustąpił. Zrobił to nie dla niej, ale dla kibiców, którzy z całą pewnością chcieliby wiedzieć.
- Obydwa gole dedykuję swojemu nienarodzonemu dziecku i jego matce. Są dla mnie ostoją, pokazują, co w życiu liczy się najbardziej.
Zarówno blondynka, jak i kamerzysta ze sprzętem na ramieniu zamarli. Chyba nie wierzyli własnym uszom, bo ich oczy jeszcze nigdy nie były tak wielkie.
- Przepraszam... jak to dziecku?
- Zostanę ojcem, tyle wystarczy? Czy potrzebuje pani dokładniejszego kursu? - Mario uśmiechnął się obejmując Larry w talli. Przyciągnął bliżej siebie z błogim uczuciem, że wreszcie może ogłosić to światu.
- Nie, dziękuję za rozmowę - odparła pokazując gestem mężczyźnie po swojej lewej, by wyłączył sprzęt.
Piłkarz tylko przybrał uśmiech na twarz, po czym bez zbędnego komentarza odwrócił się na pięcie i razem z ukochaną ruszył przed siebie.
Ukochaną, to brzmi naprawdę wspaniale. 
_______________
Jest dłuższy? Jest! Osobiście go nawet nie komentuję, pisany pół roku temu z małymi poprawkami, ale i tak widać różnicę. Niestety. Wybaczcie, jednak nie umiałam napisać go jeszcze raz. Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła.
Pewną część tego opowiadania zakończyliśmy, dlatego mam smutną wiadomość... następny rozdział za 3 tygodnie, 8 lutego! Ale obiecuję, że później będą pojawiały się tak jak teraz, co tydzień. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, jednak do ferii jeszcze dwa tygodnie, przez które będzie ścisk ;// I pewnie sami wiecie o tym najlepiej. 
Teraz pozdrawiam i życzę miłego czytania! ;*

8 komentarzy:

  1. Jeeeju Mario wkońcu powiedział o Larry ;))))) Mam nadzieję ze na swiat przyjdzie Götze junior xD Ten mecz *-* opis przezyc..... cudo ^^ Czekam nn;* Pozderki, Jagooda

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki cudowny rozdział!! Zakochałam się w tym opowiadaniu <3 Już nie mogę się doczekać, kiedy będą razem :D Szkoda, że tak długo do nexta, ale jakoś postaram się wytrzymać ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Twoje opowiadanie ;) Normalnie za tego 8 lutego to Cię znienawidzę ;p ale jakoś będę musiała wytrzymać ;)
    Rozdział świetny, nie rozumiem czemu uważasz inaczej... Ciekawa jestem czy Mario i Larry w końcu sobie wyznają co do siebie czują, a jak tak to co Marco na to... ale on też to jest uparty. Pogodzili by się i byłby święty spokój ;p
    Zapraszam do siebie i pozdrawiam serdecznie!
    Ruda :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział *-*
    Zazdroszczę talentu do pisania i wyobraźni :*
    Obserwuje i oczywiście czekam na kolejne rozdziały :D
    http://przemysleniaa-k.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha, no to Mario się wygadał. Moja mina wtedy była pewnie podobna do miny dziennikarki i Larry :)
    Rozdział świetny. Bardzo udanie opisałaś mecz i te wszystkiego przygotowania czy rozmowy chłopaków.
    Podoba mi się bardzo! ;)
    Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i do następnego <3
    Przy okazji zapraszam do siebie na nowy rozdział :*
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Pomysł jaki i samo opowiadanie to po prostu bomba! Po przeczytaniu jednego już czekam na następny rozdział! Wielki talent masz, gratuluję ;)
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam ♥
    Rozdział mega :D
    Pamiętaj, że nawet jak nie komentuje ( zazwyczaj nie mam czsasu) to zawsze czytam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajny rozdział ;) Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału hehe :*
    Zapraszam do mnie:
    droga-do-milowci.blogspot.com
    Dopiero zaczynam. ;)

    OdpowiedzUsuń